da będzie w pierwszej chwili dumna z posiadania tak szlachetnego zwierzęcia, ale duma ta niedługo potrwa. W jaki sposób się dowiedział, iż mieszkam w twoim domu?
— Zdziwisz się, emirze, gdy ci powiem. Bo czy wiesz, kto był ów przybysz, który ukradł nasze pieniądze, odwdzięczając się tak podle za naszą gościnność?
— Nie wiem.
— Otóż wśród Bebbejów jest pewien człowiek, którego nieprzyjaciele bardzo się boją, a przyjaciele nienawidzą... oczywiście przyjaciele tylko z imienia. Jest chytry, niczem abu hossein (lis), gwałtowny, jak assad (lew), a krwiożerczy, jak parsa (pantera) w czarnej skórze. Nie bierze nigdy udziału w walkach po stronie swego szczepu, lecz w czasie, gdy Bebbejowie żyją z innemi aszair (szczepy) w pokoju, wybiera się w świat i rabuje oraz kradnie na własną rękę. Nazywa się Akwil i jest wujem szeika Ahmeda Azada i Nizara Hareda, synów byłego szeika Gasala Gaboya.
— Kull ru‘ud!... — Wszystkie pioruny! — wyrwało mi się z ust, na co sobie rzadko pozwalałem. — O tym człowieku nie słyszałem jeszcze nigdy. Więc nazywa się Akwil? Wiesz to z pewnością?
— Tak, effendi; nie mylę się, gdyż właśnie tutaj, w naszej okolicy, mówią bardzo wiele o jego czynach.
— A ten gość, z którym dopiero co jedliśmy razem, nazywał się Sali Ben Akwili Wypierał się
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/74
Ta strona została skorygowana.
74