Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

— Gdzież mianowicie?
— W ogrodzie.
— I nie obawia się pozostawiać je bez nadzoru?
— Nie ma się czego obawiać, bo sam nocuje przy nich w budzie i ma przy sobie dwu parobków do pomocy...
— A z której strony Khoi znajduje się ten jego ogród? Może wpobliżu miejsca, gdzie wszczął się pożar?
— Nie, bardziej ku północy. Ale dlaczego o to pytasz, effendi?
— Mogę ci powiedzieć, bo ufam, że przed nikim nie zdradzisz mojego planu, od wykonania którego zależeć będzie odzyskanie naszych koni, jak również i twoich pieniędzy.
— Och! Jeżeli tylko chodzi o odzyskanie naszych pieniędzy, to bądź pewny, że ani słówka nie pisnę nikomu! Jesteś o wiele mądrzejszy od mojego męża i pana, który pojechał w pogoń za złodziejami w innym kierunku, aniżeli należało, i dlatego pieniądze dostały się w ręce Kelurów. Aha! Nie powiedziałam ci jeszcze, w jaki sposób wszczął się pożar. Wzniecili go umyślnie Kelurowie, przewidując, że pobiegniesz do ognia na ratunek, pozostawiając konie bez dozoru... no, i tak się też stało. A teraz powiedz mi, co zamierzasz uczynić? Mów bez obawy, a ja święcie dotrzymam tajemnicy.
— Dobrze. Chcąc dogonić Kelurów, muszę mieć ku temu konie, a że ich nie mogę kupić, ani też pożyczyć, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wziąć je bez wiedzy właściciela. Rozumiesz?

81