Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

chciała). Ujrzawszy nas, ruszyła przodem, a my za nią.
Pożar roztaczał naokół takie światło, że i tu widno było jak o świcie.
Niebawem znaleźliśmy się wpobliżu wysokiego płotu, obłożonego u góry tarniną, w pośrodku którego znajdowała się uchylona furtka. Widocznie aptekarz tak się śpieszył do ognia, iż zapomniał furtkę ową przymknąć.
Kobieta, wskazawszy ją nam, szybko zniknęła między chatami, my zaś odeszliśmy nieco w pole, a ułożywszy tam na kupie kamieni nasze siodła i karabiny, zawróciliśmy. Przedostawszy się przez furtkę do ogrodu, nasłuchiwaliśmy przez chwilę, czy jest kto w budzie. Ale widocznie i parobcy pobiegli do ognia, bo cicho tu było i spokojnie. Opodal stały dwa siwosze, uwiązane u palika. Mimo swej „dzikości“, o której zapewniała nas gospodyni, dały się odwiązać, poklepać po szyi i wyprowadzić bez oporu aż do kupy kamieni, gdzie osiodłaliśmy je bez najmniejszej trudności.
— Allahowi cześć! — ozwał się Halef, siedząc już w siodle. — Mamy konie, i to w samą porę, bo właśnie na wschodzie już świtać zaczyna. Te siwosze są nienajpośledniejszego gatunku i nie zawiodą pokładanych w nich nadziei. Ale pytanie, w którą stronę teraz zwrócić się nam należy? Jak sądzisz, sihdi?
— W każdym razie nie do miejsca pożaru, bo Kelurowie umyślnie wzniecili ogień w tamtej stronie, aby tam właśnie zwabić mieszkańców Khoi,

84