Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

przez co zyskali z tej strony wsi wolną przestrzeń i zapewne uciekli w tym kierunku.
— Prawda! Nie pomyślałem o tem.
— Otóż my znajdujemy się obecnie w przeciwnej od pożaru stronie i w tym też kierunku pojedziemy. Niebawem zacznie świtać, i łatwo rozpoznam ślady rabusiów... Jazda zatem!
Gdyśmy ruszyli z miejsca, okazało się już w pierwszych kilku minutach, że wierzchowce posiadały nielada temperament. Ale zdołaliśmy utrzymać je w cuglach. Widząc, że nam nie poradzą, dały się opanować i przez całą drogę nie mieliśmy z niemi kłopotu.
Ujechawszy kawał drogi, spostrzegliśmy tuż przy drodze zabitego konia. Zeskoczywszy z siodła, aby mu się bliżej przypatrzyć, doszedłem do wniosku, że zabito go dopiero tej nocy, gdyż krew w kałuży, w której leżał, nie ze wszystkiem jeszcze była zakrzepła.
— Halefie, jesteśmy już na tropie, — ozwałem się do towarzysza — i to dzięki memu Rihowi.
— Skąd-że to wnosisz, sihdi?
— Patrz, są tu ludzkie i końskie ślady.
— A cóżto ma do rzeczy?
— Świadczy to, że tędy właśnie jechali Kelurowie, nie zaś kto inny. Mój Rih nie dał nikomu wsiąść na siebie, wierzgając na wszystkie strony, aż ostatecznie roztrzaskał nogę idącemu obok koniowi, i dlatego właśnie zastrzelono okaleczałe zwierzę.
— To zupełnie możliwe, sihdi, i teraz nie wątpię,

85