Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

lecz i dla mnie, gdyż przymioty moje wynoszą mię ponad wszystkie puste głowy zwykłych śmiertelników, a nawet ponad twoją.
Mały hadżi był bardzo obraźliwy i w razie zadraśnięcia go czemkolwiek nie darowywał nikomu, nawet mnie. Gdy się czem uczuł dotknięty i począł perorować, przyjmowałem to zazwyczaj milczeniem, i gniew jego ulatniał się zarówno prędko, jak się pojawiał; dobre jego serce i przywiązanie do mnie nie dozwalały mu dąsać się zbyt długo...
Tak było i teraz. Po chwili zupełnego milczenia, jakie nastąpiło po wybuchu, popatrzył mi badawczo w twarz i zapytał tonem zakłopotania:
— Co ci się stało, sihdi? Milczysz, jakby cię mowa moja nie interesowała... A przecież płynęliśmy już pełnemi żaglami po wartkich nurtach dysputy... Czy może obraziłem cię niebacznem jakiem słowem?
— Nie, Halefie; myślałem tylko o owych zdolnościach, które cię tak znacznie wynoszą nade mnie...
— Nad ciebie? Ależ ja wcale nie miałem tego na myśli! Jeżeli mowiłem o swoich przymiotach, to tak samo, jakbym mówił o twoich, bo przecież tyś je we mnie rozbudził i udoskonalił. Dziękuję też codzień Allahowi we wszystkich pięciu modlitwach, że dał mi poznać cię na pustyni... No! Czy będziesz się jeszcze gniewał na mnie?
— Ależ nie mam żalu do ciebie i nigdy go nie miałem.

93