Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

lurami. Zresztą, dajmy już temu spokój! Teraz należy zwrócić szczególniejszą uwagę na tropy.
Kelurowie, jak to zauważyłem, czmychali dotychczas mało uczęszczanemi drogami, a właściwie po bezdrożach, bo dróg tu już nie było wcale. Jechaliśmy za nimi wciąż przez teren trawiasty, następnie przez rzadki nieduży las, aż wreszcie znaleźliśmy się przed skalistem zboczem płaskowzgórza, na którem nikły już zupełnie ślady kopyt końskich, i tylko bardzo wprawne oko mogło tu rozpoznać pewne znaki, świadczące o przejściu koni.
Owo omijanie przez Kelurów miejsc ludniejszych zdawało się świadczyć o ostrożności uciekających. Ale w mojem pojęciu dowódca bandy nie zyskiwał uznania, gdyż, jadąc po uczęszczanych drogach, łatwiej jest wprowadzić w błąd ścigających, niż na terenie dzikim, i gdybym ja był na miejscu moich wrogów, uciekałbym właśnie drogą utartą, która przecież w wielu miejscach się rozgałęzia i ślady na niej mieszają się ze śladami stałych mieszkańców okolicy, a więc ścigający mogą tu łatwo zejść na manowce. Szir Samurek jednak chciał być mądrzejszym, ale mu się to bynajmniej nie udało.
Wjechawszy na wzgórze, ujrzeliśmy przed sobą rozległe pastwisko, na którego krańcach woddali rosły zrzadka karłowate sosny. Od tego miejsca ślady rozbiegały się w różnych kierunkach, oczywiście za wyjątkiem kierunku wstecznego.
— Allah, — krzyknął Halef — toż dla nas rzecz bardzo niepomyślna!...

95