— Dlaczego?
— Czyż nie widzisz, iż Kelurowie rozdzielili się z rozmysłem, aby nas wprowadzić w błąd? Ów Szir Samurek nie jest tak głupi, jakby się wydawało...
— Przeciwnie, mój Halefie, daleko głupszy jest, niż myślałem.
— Z czego tak sądzisz, sihdi? Nie rozumiem, co myślisz.
— Rzecz całkiem prosta. Kelurowie rozdzielili się tutaj, aby rozbieżnością swoich śladów zmylić pościg. Ale to im nic nie pomoże, bo przecież dowódca niezawodnie wyznaczył im wszystkim punkt zborny.
— Teraz pojmuję... Wystarczy zatem trzymać się nam któregokolwiek tropu, a dotrzemy do owego punktu zbornego.
— Oczywiście! Wybieg Kelurów jest tak bezmyślny, że powstydziłby się go nawet najgłupszy indjanin. Wybierzemy, rzecz prosta, trop najwyraźniejszy... Ale patrz!... Jak tutaj grunt zorany kopytami! Jeden z koni nie chciał dać się prowadzić dalej, i kto wie, czy nie był to właśnie Rih. — Jazda!
Zadaliśmy koniom ostrogi i popędziliśmy żwawym galopem. Siwosze były młode i nieujeżdżone, ale pod naszem umiejętnem kierownictwem biegły znakomicie.
Po kwadransie znaleźliśmy się na rozległej, piasczystej dolinie, tu i ówdzie pokrytej nędznemi krzakami i kępami szczecinowatej trawy. Jadąc dalej, dotarliśmy w jakieś pół godziny do miejsca, gdzie ze śledzonym przez nas tropem zbiegały się wszystkie inne ślady rozdzielonej bandy.
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/96
Ta strona została skorygowana.
96