Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

z torby lunetę i zwróciłem ją w kierunku tej grupy. Dwie osoby jechały naprzedzie, a dwie, prowadzące luźne wielbłądy, wtyle. W środku znajdowali się pojmani.
Rzuciłem okiem na rewolwery, które tkwiły za moim pasem, i wziąłem strzelbę do ręki. Szybko zbliżałem się do ściganych. Kiedym był od nich oddalony o jakie osiemset kroków, jeden z jadącyh naprzedzie odwrócił się przypadkiem, i widocznie powiedział towarzyszom, że jakiś jeździec do nich się zbliża, gdyż obejrzeli się wszyscy. Byłem sam jeden, więc nie mieli powodu zbyt się mnie obawiać. Zatrzymali przeto wierzchowce, czekając, aż się przybliżę, ale jako ludzie ostrożni pochwycili za strzelby.
Były to długie flinty beduińskie, niebezpieczne li tylko zbliska. Jeńcy byli skrępowani i z ich strony nie mogłem spodziewać się pomocy. Musiałem więc zdać się tylko na siebie. Kiedy zatrzymałem wielbłąda, odległość między nami wynosiła około trzystu kroków. Tak daleko ich flinty nie niosły, ja, przeciwnie, byłem pewny, że moje kule dolecą do nich i nie

96