wiedział. Powiedzieliby mi wszystko, tylko nie prawdę. A ponieważ nie mógłbym im zmiejsca dowieść kłamstwa, więc lepiej się stało, że ich wolno puściłem. Teraz przynajmniej nie będą się chełpili, że mnie w pole wywiedli.
— No tak, ale ich teraz niema, a my ani na jotę nie jesteśmy mędrsi, niż przedtem.
— Właśnie dlatego, że ich niema, będziemy niebawem wiedzieli wszystko, bo sami mi powiedzą to, coby teraz przede mną zataili.
— Co ty mówisz? Kiedy ci powiedzą i gdzie? Jak ich do tego zmusisz?
— Puściłem ich wolno, by ich potem nad Bir Murat podsłuchać. Za trzy godziny będę koło studni, oni zaś, nie mając wielbłądów, przybędą tam dopiero wieczorem i dzięki temu dość dużo czasu mi pozostanie na wyszukanie sobie kryjówki, z której będę mógł całą ich rozmowę podsłuchać.
— Effendi, musieliby chyba być ślepi i głusi, gdyby cię nie widzieli i nie słyszeli!
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
118