oczywiście, na rękę, gdyż jasny płomień mógł mnie łatwo zdradzić.
Owinąłem głowę swoją kaffije w ten sposób, że poza oczami cała twarz była zakryta, położyłem się na ziemi i w tej pozycji posuwałem się naprzód.
Ciasno dotąd stojące ściany skalne zaczęły się rozstępować, i zobaczyłem przed sobą po prawej ręce jeszcze dwa tlejące ogniska. Dokąd miałem się zwrócić? Z tych trzech ognisk należało wnioskować, że obozują tu trzy gromadki ludzi. Nie mogli to być jeszcze łowcy, których chciałem podsłuchać, w każdym razie jednak przybycia ich należało spodziewać się niebawem. Gdzie rozłożą się obozem? Byłem pewny, że wyszukają sobie jakieś miejsce blisko wody, gdyż po pierwszej wędrówce przez pustynię musieli być bardzo spragnieni. Bądź co bądź jednak chciałem wiedzieć, kogo mam przed sobą. Przynajmniej na obecność Murada Nassyra mogłem liczyć z pewnością.
Zwróciłem się najpierw na lewo, skąd dolatywał do moich uszu cichy
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
128