Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast wyruszyć, co im oczywiście miłe być nie mogło, gdyż Beduini zwykle każdą podróż zaczynają dopiero po południu. Poszedłem zwolna do khanu. W bramie stał Turek, musiałem więc przejść tuż obok niego. Zaczął mnie lżyć:
— Ty psie, ty zdrajco! Teraz zostaniesz tutaj, a szatan głodu pożre cię kawałkami. Jeżeli zaś śmierci głodowej unikniesz, bądź pewny, że ci przy pierwszem spotkaniu głowę roztrzaskam!
Nie zważając na te słowa, poszedłem na dziedziniec. Przechodząc koło drzwi, które prowadziły do komnat Kumry, usłyszałem jej głos głęboki, stłumiony aż do szeptu:
— Effendi, zatrzymaj się na chwilę, lecz nie oglądaj się na mnie!
— Czego sobie życzysz? — zapytałem, odwróciwszy się do niej plecami i udając, że jestem pogrążony w obserwacji khanu.
— Zatrzymałam cię, aby z tobą raz

33