nie obchodzą, to i ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Popędziłem dalej wzburzony, nie oglądając się na Selima. On jednak zrozumiał, że byłby zgubiony, gdyby tu został, i pojechał za nami.
Jeszcze przed południem dotarliśmy do wzgórza Abu Rakib; po południu przybyliśmy do wadi Merisza. Przez cały ten czas miałem grunt nieustannie na oku, ale żadnych śladów nie dostrzegłem.
I tak jechaliśmy dalej i dalej. Wszystkie cztery wielbłądy poruszały nogami bez znużenia; były to rzeczywiście doskonałe zwierzęta. Żeby tylko wszyscy trzej jeźdźcy byli równie wytrwali! Czego jednak mogłem się spodziewać po Selimie? Co innego tamci dwaj; byli to ludzie stałego charakteru, lecz nieprzyzwyczajeni do pustyni; dlatego musieli się bardzo wysilać. Nie mówili ani słowa i jechali za mną, bo jechać musieli.
Nie powiem, żeby ta jazda była dla mnie lekka. I ja odczuwałem ogromną spiekotę; twarz i ręce miałem tak popa-
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
65