— No, mów-że! Mam słuszność, czy nie?
— Tamahm, tamahm ketir! — Masz zupełną słuszność, effendi! — wyrwało mu się z westchnieniem.
Przyznanie się jego brzmiało tak osobliwie, że gniew opuścił mnie odrazu. Co on temu winien, że ma takie zajęcze serce. A jego samochwalstwo? Naogół doświadczenie poucza, że najwięksi tchórze są w słowach największymi bohaterami. Dlatego też mówiłem dalej łagodniej:
— Nareszcie powiedziałeś raz prawdę i mam nadzieję, że będzie to początkiem prawdziwej poprawy.
— O, effendi, ja nie jestem taki zły, jak sądzisz!
— Teraz nie mówmy o tem. Złem jest przedewszystkiem położenie, w którem znajduje się Ben Nil i porucznik. Musimy im natychmiast z pomocą pośpieszyć.
— Oczywista, oczywiste, to rozumie się samo przez się, — ale jak?
— Jak dawno odjechali?
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
91