Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

ręce pod kolana i spętano tak mocno, że rozwikłanie tych splotów, jak im się zdawało, było wykluczone. ciało moje przybrało pozycję o które można było powiedzieć — „związany jak kozioł”.
Rozmyślnie użyłem słów „jak im się wydawało” bo, nie spostrzegając się, nie osiągnęli swego zamiaru, przynajmniej niezupełnie. Podczas gdy mi wiązali przedramiona, nie trzymałem rąk na płask, lecz podniosłem je do góry, przyczem łokcie opuściłem o ile możności nisko, tak, że gdybym później chciał je wyciągnąć i obracać kiściami rąk, węzeł musiałby się rozluźnić i zdołałbym się może wyswobodzić, W tej nadziei umocniła mnie jeszcze ta korzystna okoliczność, że ręce zostawiono mi na wolności, sądząc, prawdopodobnie, że skoro ramiona są związane, krępowanie rąk nie jest konieczne. Wogóle, tak byli co do mnie pewni w tym podziemnym lochu, że według ich zdania, gdybym nawet nie był związany, nie było dla mnie najmniejszej nadziei na ucieczkę.
Gdy w ten sposób pozbawiono mnie, rzekomo, wszelkiej możności poruszania się, wciśnięto mnie w kąt. Sefir złapał mnie za ramiona, potrząsnął mną z góry na dół i rzekł:
— Tak, to jest sa’adet-i-beden, który cię