Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

obdarzy siedmiogodzinną rozkoszą, zaczątkiem tej szczęśliwości, jaką dla ciebie szykujemy. Teraz możesz grozić dowoli swą „pięścią wiekuistej sprawiedliwości”, z której mogę się tylko śmiać!
— Przypomnę ci te słowa — odparłem — wtedy nie będziesz się śmiał!
— Spróbuj, robaku. — Będę z tego rad!
Z temi słowy odwrócił się ode mnie i wyszedł. Inni podążyli za nim. Zgrzytnęły żelazne sztaby; rygle zasunięto i wokoło nas zaległa zupełna ciemność. Jak tylko zostaliśmy sami, ochmistrz zaczął:
— Któżby przypuszczał, że...
— Cicho! — przerwałem, — Nie mów teraz nic, musimy nasłuchiwać!
Odwróciłem się tak, że ucho moje przylegało do ziemi, i jąłem słuchać. Cienka druciana krata przepuszczała fale szumu. Słyszałem wyraźnie, że tych czworo mężczyzn przeszło z numeru trzeciego do numeru czwartego, a więc do Halefa, w celu zamiany ubrań! Po dziesięciu prawie minutach wyszli stamtąd i udali się do numeru pierwszego, by, jak przypuszczałem, wrócić przez otwór do wyjścia. Pochwyciłem dokładnie kroki czterech ludzi i nabrałem przeto pewności, że żaden z nich nie zostaje koło nas na warcie. Bo i poco? Uwa