— Przybyliśmy do Hilleh i, oczywiście, udałem się natychmiast do namiestnika, u którego zastałem Sefira...
— Czy mówiliście wtedy o mnie?
— Nie. Była tylko mowa o mojej podróży i niebezpieczeństwie, które w tej okolicy czyha na każdego bogatego pielgrzyma.
— Doskonale pomyślane! Jestem pewien, te to Sefir pierwszy poruszył ten temat.
— Zgadłeś. Namiestnik obiecał mi swoją opiekę, ale Sefir ostrzegł mnie przed nim.
— Oczywiście poufnie?
— Tak. Wrócił do mnie, gdy zostałem sam, powiedział mi, że namiestnik jest z bandytami w zmowie i otrzymuje większą część łupu.
— Uwierzyłeś w to?
— Dlaczego nie? Takie rzeczy się zdarzają i nietylko w kraju Turków, gdzie urzędnicy czekają latami napróżno na wypłatę gaży, wskutek czego muszą się uciekać do ciemnych sposobów zarabiania pieniędzy. Sefir powiedział mi w tajemnicy, że i on wybiera się do świętych miejsc, ale ukrywa to przed namiestnikiem; że nawet wieczorem tego samego dnia rusza w drogę; jakoby ludzie jego karawany, sami spokojni i pewni Solaib-Arabowie, obozowali koło ruin, skąd zaczynają pielgrzymkę.
Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/108
Ta strona została skorygowana.