stemplowym, który mi zabrano. Wyjmował wszystko z wielkiej, obijanej żelazem sanduka[1], do której klucz nosi na szyi, na sznurku i ukrywa go pod kamizelką. Widziałem tam dużo pieniędzy w srebrze i złocie. I błyszczące kamienie pokazywał mi również.
— Jakto? Pokazywał?
— Tak, Nie dziw się! To prawda, bo sam widziałem; na własne oczy widziałem! Jest tam nagromadzona cała góra bogactw.
— Źle mnie rozumiesz. Nie dziwię się wcale tym skarbom — mnie nie mogą imponować. Ale to, że ci je pokazywał, z własnej woli pokazywał, to nie jest dobrym znakiem dla ciebie.
— Jakto?
— Masz nadzieję wydostać się niezadługo na wolność?
— Naturalnie! Wprawdzie będę musiał jeszcze raz podpisać pieniężne zobowiązania, jak dopiero to słyszałeś; ale zato puszczą mnie na wolność.
— Czy przyrzekł ci to?
— Tak.
— I ty wierzysz tej obietnicy?
— Dlaczego nie?
- ↑ Skrzynia.