— Ty? — zapytał zdziwiony, — Twój głos dochodzi mnie z góry. Czy stoisz? Jak doszedłeś do drzwi? Jesteś przecież związany!
— Byłem związany, ale już nie jestem. Podczas gdy ty lamentowałeś, pracowałem i uwolniłem się z więzów. Teraz ciebie rozwiążę.
— O Allah, Allah! Allah! Co za szczęście dla mnie! Tak, chodź tu effendi i daj mi wolność, wolność, wolność...
— Nie tak głośno! Właściwie nie mogę cię rozwiązać.
— Czemu nie?
— Bo jestem chrześcijaninem, a moje dotknięcie byłoby dla ciebie hańbą w tem i tamtem życiu.
— Nie mów tak, effendi, nie mów tak! Co było, to przeszło, i powinno być zapomniane. Powiadam ci, chrześcijanie są bardzo dzielni, dobrzy i szlachetni ludzie! Jestem o tem przekonany, głęboko przekonany
— Tak, kiedy nas potrzebujecie, chwalicie nas, poza tem macie usta pełne wymysłów dla „niewiernych psów”. Ale właśnie dlatego, że jestem chrześcijaninem, zlituję się nad tobą i nie
Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/115
Ta strona została skorygowana.