Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

spleciony ze starannie powiązanych krokodylich rzemieni; rozmawiał z grzbietem już niejednego człowieka, który za wysoko zadzierał nosa, a któremu nasze razy przywracały pokorę i grzeczność. Nie sądź, że się was lękamy, dlatego że was jest dwunastu, a nas dwóch! Nigdy nie liczyliśmy naszych przeciwników — im więcej was, tem przyjemniej dla nas. Powiem ci, co gotowiśmy zrobić; mój effendi utrzyma was swoim sztućcem w szachu; każdego, kto podniesie rękę, postrzeli natychmiast; ja zaś biorę, jak widzisz, mój kurbacz do ręki i wytrzepię każdemu uszy, kto ośmieli się obrazić nas jednem choćby słowem. Nazwałeś mnie „psem”! Miej się na baczności i nie zmuszaj mnie do tego, abym ci pokazał, kto tutaj jest panem, a kto powinien być traktowany, jak pies!
Hadżi stał przed Persem, który zeskoczył ze swego dywanu, i potrząsał szpicrutą przed jego twarzą. Ochmistrz był, oczywiście, wściekły; w innych okolicznościach byłby się zachował inaczej. Ale widział dobrze lufę mojej broni wprost na siebie skierowaną — palec trzymałem na cynglu — i to go powstrzymywało od śmielszych gestów. Przypuszczał, być może, że moja groźna postawa nie jest dlań niebezpieczna, że przecież strzelać nie będę, ale między przypuszczeniem a pewno-