Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

gdy spojrzałem na jego skośne promienie, padające na rzekę, pod ostrym kątem, zabolały mnie oczy. Ucieszył mnie widok masy tamaryszkowego chróstu, tuż nad wodą, który pozwalał przeprawić w suchym stanie, jeżeli nie nas samych, to nasze narzędzia i broń. Sprowadziłem Halefa i, oporządziwszy konie, zabraliśmy się do nacinania — chróstu i wiązania snopków.
Niestety tarfa[1] rosła tutaj wątła, grubości mniejszej, niż palec. O tratwie, która mogłaby nas udźwignąć, nie było mowy. Słońce zaszło, zapadł wieczór, zanim mogliśmy naładować nasze rzeczy na kruchą plecionkę z powiązanych snopków, Sterowanie tą tratwą przypadło w udziale Kalefowi, który, płynąc, miał ją popychać przed siebie; mojem zadaniem było prowadzenie koni; zrobiłem pętlę z wydłużonych cugli i nadziałem ją na ramię. Prowadząc w ten sposób ogiery, zanurzyłem się w wodę; podążyły za mną posłusznie i chętnie. Szlachetny koń Dżesireh nie boi się — wody.

W innych okolicznościach mrok wieczorny nie byłby wielką przyjemnością, ale teraz, przez wzgląd na nasze bezpieczeństwo, światło dzienne mogłoby się okazać zgubnem. Chłód rzeki orzeź

  1. amarzyszek.