— Czy nie sądzisz, że powinniśmy przedtem odkryć tutejszą kryjówkę Sefira?
— Byłbym to sam zaproponował, gdyby miejsce było lepiej nam znane. A musielibyśmy zbadać, i to z trudem cały brzeg, stracilibyśmy za wiele czasu. Gdyby zaszła konieczniość wykrycia kryjówki — poszukamy jej później. Narazie jedziemy dalej.
Mówiąc tak półgłosem, osiodłaliśmy konie i usunęliśmy z rzeki wszelkie ślady. Wnet ruszyliśmy w kierunku południowym. Stroniąc od brzegu, aby tętent koni nie rozlegał się zbyt donośnie, zboczyliśmy na prawo — nie wiedzieliśmy jednak na jaką odległość, bo było jeszcze ciemno i zakręty Eufratu nie były nam znane.
Po paru chwilach jazdy zauważyliśmy po lewej stronie bardzo nikły, niemniej dostrzegalny blask, który mógł pochodzić tylko od ognia. Zatrzymaliśmy się i Halef rzekł:
— Sihdi, zdaje mi się, że tam właśnie mieści się kryjówka. Brzeg, nad którym pali się ogień, leży niżej poziomu — dlatego widzimy tylko odblask, a nie ogień. Czy nie mam racji?
— Możliwe, że tak — odrzekłem.
— Czy wyśledzimy, kto się tam znajduje?
— My? Dla zwiadów wystarczy jeden,
— Ja czy ty?
Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/46
Ta strona została skorygowana.