Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

mam wiecznie latać za tobą w tyle, jak pies za swym panem?
— Nie,
— Traktujesz mnie tak, jakby to właśnie, a nie co innego, było twoim zamiarem!
— Pomyśl, co to znaczy wyśledzić i podpatrzyć liczną klikę podstępnych wrogów!
— Czy sądzisz, że nie potrafię?
— Tak, zdaje mi się.
— A więc obrażasz siebie samego, bo w tropieniu byłeś moim nauczycielem, a jeśli się niczego nie nauczyłem, zważywszy, że nie jestem przecież zupełnie niezdolny, cała wina spada na ciebie.
— Dziękuję ci, drogi Halefie! — roześmiałem się.
— Nie śmiej się, mówię poważnie! Zresztą mogę zaniechać tropienia i obserwacji. Chcę tylko wybadać, co to za ludzie. Udaję się tam, podpełznę do ogniska na taką odległość, abym mógł ich zobaczyć i wracam natychmiast! Przecież to takie łatwe, że wstyd mi poprostu, a jeżeli i temu się sprzeciwisz — doprawdy nie wiem co, o tobie myśleć!
— Dobrze, zabieram cię z sobą!
— Zabierasz ze sobą? — uniósł się. — O tem nie było mowy. Sam mówiłeś, ze jeden wystarczy,