cienie“ przyciągały mój wzrok i przykuły do siebie na dłuższą chwilę.
Nie był to Eufrat, który widzieliśmy w dzień, który niedawno przepłynęliśmy, lecz zagadkowa, żyjąca, wężowata istota, wygnana z kraju, przeistoczona w to bezkształtne, nieskończone ciało, ciągnące się w niemej męce — niezatarty dowód nieubłaganej sprawiedliwości tego, który nie pozwala się wyszydzać. Tu, nad tą rzeką, spełni się niegdyś sąd, o którym psalmista mówi: „Nad rzekami Babilońskiemi siedzieliśmy i płakaliśmy na wspomnienie Sijonu. Na wierzbach zwisały nasze harfy, albowiem ci, którzy wzięli nas w niewolę i wywieźli, żądali od nas pieśni. Jakże mieliśmy śpiewać pieśni Panu na obcej ziemi!“ Być może tutaj, gdzie teraz leżałem, siedzieli ci rozpłakani i z tęsknotą spoglądali ku prądom, płynącym z wyżyn, przez które prowadzi droga do Palestyny. A gdy w samotności kończyli swe skargi, wsiadali do łódek, aby przejechać na lewy brzeg, gdzie stały ich niskie, ceglane lub gliniane domki.
Był to przecież ten sam ówczesny nurt, a naprawo ode mnie, w dole widniała na wodzie łódka zupełnie tej samej formy, jaką miały podówczas te łupiny przewozowe, okrągło i płytko
Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/61
Ta strona została skorygowana.