Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

— Tak. Wasz pierwszy oddział przybył wczoraj szczęśliwie i ładunek został przeniesiony w porządku. Jeżeli dzisiaj będziemy gotowi do świtu, możecie być spokojni o towar. Musimy więc natychmiast przystąpić do roboty.
— Kogo tutaj macie? Dwaj związani ludzie! A więc jeńcy, ludzie dla nas niebezpieczni?
— Tak. Jeden chrześcijański i jeden sunnicki pies, których wyślemy do dżehenny[1]. Opowiem ci później. Teraz niema na to czasu. — Odstawiam ich do Sefira, który na czas pewien, dopóki nie skończymy tutaj z transportem, wtrąci ich do zyndanu[2] w Nimrudzie,
Nowoprzybyły wrócił do swej łodzi. Peder zawołał skinieniem ręki dwóch ludzi i pomówił z nimi tak cicho, że nic nie mogłem pochwycić. Jego spojrzenia i gesty wskazały mi jednak, ze zlecenia, jakie im dawał, dotyczyły nas. Potem podszedł do nas, kopnął mnie nogą i rzekł:

— Narazie muszę się z wami rozstać, ale nie rób sobie z tego żadnej nadziei! Zjawię się później i wtedy się z wami rozprawię. Niema takiego potwornego wyrazu, aby opisać to, co zamierzamy z wami zrobić. Niechaj djabeł was strzeże aż do naszego spotkania się.

  1. Piekło.
  2. Więzienie.