Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

— Lepiej się do nas odniesie, niż ty, — daję ci na to moje słowo! — odrzekłem.
— Czy chcesz mi grozić, psie?
— To, co mówię, nie jest próżną pogróżką, lecz stanie się rzeczywiście. Nie ty z nami, ale my z tobą się rozprawimy, jak tylko ośmielisz się zjawić przed naszemi oczyma... Szykuj się do tego!
Zaklął raz jeszcze, mocno mnie kopnął i dał swym ludziom znak: pochwycono nas i przeniesiono do łodzi, gdzie zostaliśmy złożeni na dnie, jeden obok drugiego. Dwaj ludzie, którym poprzednio dawał zlecenia, weszli do naszej łodzi, odbili od brzegu i wzięli się do wioseł. Łódka ruszyła.
Krawędzie łódki z plecionego łyka były tak wysokie, że niepodobna było sięgnąć poza nie wzrokiem. Poruszenia lekkiej łódki były łagodne, miarowe; widać było, że nasi strażnicy mieli wprawę w kierowaniu podobną plecionką. Nie troszczyli się o nas i, śpiesząc się, pracowali z całych sił. Ponieważ byliśmy związani, sądzili, iż specjalny nadzór nie jest konieczny.
Po pewnej chwili Halef przybliżył swe usta do mego ucha i zapytał:
— Czy mogę teraz mówić, sihdi?