doczny. Odtąd trzymałem się na powierzchni i bez szczególnego wysiłku dobiłem do brzegu, gdzie doleciały mnie wściekle ryczące głosy dwóch piratów Eufratu.
Siedząc nad wodą, uwolniłem się ostatecznie z więzów. Bez obawy nadzoru czyjegokolwiek osiągnąłem to stosunkowo łatwo. Przeciągnąłem pas tak, ze tylna jego część wraz z przywiązaną doń lewą ręką przesunęła się naprzód i prawą ręką rozplątałem węzły lewej. Miałem oto do dyspozycji dziesięć palców, żeby bez trutu rozwikłać powrozy, oplecione dookoła nóg, co trwało parę minut. Nareszcie odzyskałem władzę moich członków i mogłem przedsięwziąć to, co uważałem za pierwszą powinność — odnalezienie koni.
Byliśmy w drodze niecałe trzy kwadranse, trzymając się przytem zakrętów rzeki. Znałem teraz te przeguby, bo, chociaż nie mogliśmy się wychylać poza krawędzie łódki, w jej siatce z plecionego łyka odkryliśmy przecież oczka, przez które można było wyglądać. Nie musiałem więc posuwać się z biegiem rzeki, lecz poszedłem naprzełaj przez pole i zboczyłem później w kierunku, który powinien był, według moich przypuszczeń, prowadzić wprost do posterunku koni.
Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/88
Ta strona została skorygowana.