stu, co i on, musiałem włożyć jego ubranie, potem zaczailiśmy się na ciebie. Zająłem miejsce, koło którego powinieneś był, według przypuszczeń, przejść; Sefir polecił mi zwabić cię tak, jak to uczyniłem. Było wiadomo, że twój towarzysz nazywa cię zawsze „sihdi“ i tem słowem właśnie udało mi się rozproszyć twą początkową podejrzliwość. Allah pozbawił cię czujności wzroku i słuchu, inaczej musiałbyś zauważyć, że kto inny cię wolał.
— Gdzie jestem teraz? — zapytałem.
Nie spodziewałem się, oczywiście, prawdy; ale wdając się z nim w rozmowę, miałem możność wysnucia z jego słów czegoś, czego powiedzieć nie był powinien, lub nie chciał.
— Chciałbyś wiedzieć? — roześmiał się. — Chcę ci okazać dobroć mego serca i dam ci żądaną informację: znajdujesz się w przedpokoju piekła, gdzie czeka na ciebie djabeł wraz ze swymi podwładnymi — czeka poto, aby im pokazać, jak chrześcijańskiego psa obdziera się ze skóry. No, jak ci się to podoba?
— Bardzo mi się podoba!
— Nie udawaj! Widzę przecież strach, który szarpie twoje wnętrzności. Nie potrzebuję cię
Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/95
Ta strona została skorygowana.