Z temi słowy zarzucił koniowi cugle na szyję, obrócił się i pobiegł szybko ku miastu.
W tej chwili zawrócił Halef konia także ku miastu i zapytał:
— Czy pognać za nim, effendi?
— Na co?
— Schwytać go i sprowadzić, aby poznał twoją wolę!
— Nie, zostaw go! Nie mamy czasu do stracenia.
— Co tam może być w tych kocach i rogóżkach?
— Nie potrzebujemy tego wiedzieć na razie. Zobaczymy wieczorem, kiedy już będzie za ciemno na dalszą jazdę. Weź konia za cugle i naprzód!
Ruszyliśmy dalej po tej przerwie, ja przodem, a reszta za mną dlatego, że ja musiałem uważać na ślady, chociaż trudno było nawet pomyśleć, byśmy je odnaleźli.
Droga nasza, choć nie zasługiwała na nazwę gościńca, była dość ożywiona. Mały hadżi miał zupełną słuszność, twierdząc, że tutaj daleko trudniej wpaść na trop ściganego, niż na Saharze. To też zwracałem uwagę nie tyle na samą drogę, ile na jej krawędź, leżącą naprzeciw brzegu rzeki. Dopóki nie dostrzegłem, żeby trzej jeźdźcy zboczyli z kierunku, w którym myśmy jechali, mogłem być pewnym, że mieliśmy ich przed sobą.
Spotykaliśmy jeźdźców, przyciężkie wozy i pieszych przechodniów, ale nie pytałem o nic nikogo. Wobec tego, że zbiegowie przejeżdżali tędy jeszcze wczoraj wieczorem, nie mógł ich widzieć nikt ze spotykanych przez nas ludzi.
Nie zatrzymywałem się też obok domów, które mijaliśmy po drodze, ponieważ nie prowadziły stąd żadne drogi, któremi mógłby był jechać Barud el Amazat. Gdyśmy jednak dostali się do niewielkiej miejscowości, zwanej Bukioj, skąd rozchodziło się kilka ścieżek na boki, stanąłem i zapytałem pierwszego, który nas spotkał:
— Sallam! Czy jest w tej miejscowości, której niech Allah błogosławi, jaki bekdżi?[1]
- ↑ Stróż nocny.