Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/105

Ta strona została skorygowana.
—   93   —

trywała mi się przez chwilę, poczem rzekła z potężnem westchnieniem:
— Cudzoziemcze, czy chcesz mnie ocalić?
— Tak — odrzekłem po rycersku.
— Czy mnie uniesiesz?
Przeraziłem się do głębi, ale starałem się opanować i spytałem:
— Czy tak być musi?
— Tak.
— Nie możesz chodzić?
— Nie.
— Czyś pokaleczona?
— Tak.
— Gdzie?
— Nie wiem.
— Musisz czuć przecież!
— Czuję to wszędzie.
— Czy próbowałaś się podnieść?
— Nie.
— Czemu nie?
— Nie potrafię.
— Spróbuj tylko! Pomogę ci.
Trzy stopy tylko wynosiła wysokość tej jamy. Zeskoczyłem i chciałem kobiecie podać rękę. W tem krzyknęła ona głośno:
— Missibet, missibet! — nieszczęście, nieszczęście! Nie dotykaj mnie, nie jestem zasłonięta!
— Gdzie nie jesteś zasłonięta?
— Na rękach.
— Masz przecież rękawiczki!
— Rękawiczki? Cudzoziemcze, czyś ślepy? To przecież tylko el pane, czerwona barwa!
Doprawdy! Ta Czileka, czyli „poziomka“, siedząca tu pośród ożyn i malin, nie miała na sobie rękawiczek; jej ręce lśniły się barwą czerwoną z karminu. Tak, teraz zrozumiałem, dlaczego rękawiczki nie miały zmarszczek.
Zrozumiałem jednak jeszcze coś. Pani „poziomka“