Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/108

Ta strona została skorygowana.
—   96   —

— Od bardzo, bardzo dawna!
— Ale jak się tu dostałaś?
— Osioł się spłoszył. Kolce drażniły go po nogach.
— A ty na nim siedziałaś?
— Tak.
Biedny, biedny muł! Teraz żal mi się zrobiło, że przerwałem mu ucztę. On zasłużył uczciwie na te cukry.
— Czemu wjechałaś z nim tu między te kolce? — pytałem.
— Chciałam — chciałam...
Pokraśniała jeszcze bardziej i umilkła. Rozejrzałem się dokoła. Był tu cały magazyn.
— Do kogo należą te rzeczy? — zapytałem.
— Nie... nie... nie wiem!
— A jednak wiedziałaś o tem, że tu się znajdują?
— Nie.
— Ja umiem milczeć i jestem obcy w dodatku. Mnie się nie potrzebujesz obawiać. Ale jak to dobrze, że nie zauważyłem cię, kiedy jeszcze drugi człowiek był ze mną.
— Nie byłeś sam?
— Nie. Był ze mną młody człowiek z Kabacz.
— Gdzie on teraz?
— Pojechał do domu.
— Czy wiesz, jak się nazywa?
— Tak. To jest sahaf Ali.
— Ach to ten? Nie, nie powinno dojść do jego wiadomości to, co tu widziałeś. Czy znasz go dobrze?
— Spotkałem go dziś po raz pierwszy, ale bardzo mi się podobał.
— A jak mnie tu znalazłeś?
— Zauważyłem twoje pieczywo, rozrzucone po ziemi, a potem znalazłem muła. Zaplątał się w krzakach. Przywiązałem go i poszedłem twym śladem. Tak dostałem się tutaj.
— Ten osioł to bardzo głupie zwierzę. Teraz muszę pozbierać pieczywo, a trudno mi się schylać. Czy mi pomożesz?