Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/118

Ta strona została skorygowana.
—   106   —

— Głupcze! Gdzie on jest?
— Nie wiem.
— Chyba w pokoju?
— Nie.
— W komorze?
— Nie.
— No a gdzież?
— Nie wiem.
— Ale jest w domu?
— Nie.
— A więc wyszedł?
— Tak.
— Czemu od razu tego nie powiedziałeś? Zabierz stąd osła!
Stubarwny człowiek dawał odpowiedzi w tonie wysoce uroczystym i z powagą, jak gdyby szło o rzeczy ogromnej wagi. Teraz u jął osła za uzdę i chciał już odejść.
— Zdjąć najpierw ładunek! — krzyknęła.
Skinął jej głową na znak zrozumienia i zabrał się do zdejmowania koszów.
— Wejdź teraz do środka, effendi! — zapraszała mnie.
Przywiązałem konia do wbitego w ziemię pala i poszedłem za nią. Uderzyła mnie silna woń masła i gotowanego ługu z sodą. Na lewo zauważyłem jakieś urządzenie, które wziąłem za piec piekarski w przypuszczeniu, że nora borsucza nie mogła się znajdować w domu mieszkalnym. Na prawo było wejście do pokoju.
Tutaj zastałem dziewczynę, silnie zbudowaną, istną „poziomkę“, tylko znacznie młodszą. Odrazu domyśliłem się, że to jej córka.
Ubrana z bułgarska, lekko po domowemu, miała rysy wcale zajmujące i niedoścignioną piękność wschodniej kobiety, czyli tuszę taką prawie jak matka.
Stała przed kilkoma miskami, przenosząc palcem wskazującym do ust śmietankę ze znajdującego się w miskach mleka.