— O, moszcz jest bardzo dobry, ale trzeba pić trochę i powoli. Uważaj! Tak!
Wzięła mi harbuz z ręki i sączyła przez usta długo, powolnie. Miała przytem taki wyraz twarzy, jak gdyby piła ekstrakt niebiańskiego nektaru.
Przyszedł mi wtedy na myśl wstrętny kumys, który piłem na stepie kirgizkim. Przy pierwszych próbach omal nie zemdlałem. Poradzono mi nos zatykać; stosując się do tej rady, używałem tego cuchnącego napoju bez wstrętu.
Ten moszcz tu w Dżnibaszlu był oczywiście o wiele gorszym, sztucznym wytworem. Ponieważ jednak miałem wyśmienity żołądek, pozostał zamach morderczy córki piekarza-farbiarza bez groźnych następstw.
Gdy dziewczyna postawiła harbuz na ziemi, przyszedł stary, trójkolorowy, kot, który dotąd leżał w kącie, zamaczał w nim badawczo wąsy, strzepnął głową z powątpiewaniem, ale w końcu zaczął lizać; z początku zwolna i niedowierzająco, a potem z widocznem zadowoleniem.
— Keczyk kedi-im icz; aszyk-um, tatlylyk um, benim, dżanymlyk, icz, icz, icz — pij kotku, mój słodki, mój drogi, pij, pij, pij! — mówiła Turczynka, głaszcząc kota.
— Stój, stój! — zawołałem ja tak głośno, że się zerwała z przestrachem.
— Co takiego? Czemu tak krzyczysz? — spytała.
— Nie pozwólże swemu ulubieńcowi pić tego moszczu
— Czemu?
— Dostanie bolu brzucha, przed którym mnie ostrzegałaś.
— O nie, on przywykł już do tego.
— Ach, więc pije go częściej?
— Tak.
— Z tego harbuza?
— Tak. Pije bardzo chętnie; dopiero niedawno pił, mój poczciwy, kochany!
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/123
Ta strona została skorygowana.
— 111 —