Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/129

Ta strona została skorygowana.
—   115   —

— W jakiej sprawie?
— Nie wiem.
— Twój ojciec także przemytnik?
— Nie.
— Powiedz prawdę!
— On nie, ale przemytnicy przychodzą do niego czasami, a wtenczas..,
Utknęła.
— No, a wtenczas...
— A wtenczas ma zawsze bardzo dużo towaru.
— Gdzie? Czy tu w domu?
— Nie, na polu.
— W którem miejscu?
— Tego powiedzieć nie mogę. Ja i matka musiałyśmy przysiąc, że nie zdradzimy.
— Zbyteczne mówić, gdyż znam to miejsce tak dokładnie jak ty.
— To nie może być; jesteś obcy!
— A jednak znam je. To jama tam pośród krzaków kolczastych.
Załamała ręce ze zdumienia i zawołała:
— O Allah! Ty wiesz naprawdę.
— A widzisz? Dziś właśnie leży tam dużo towarów.
— Widziałeś je?
— Tak, same dywany.
— Rzeczywiście wiesz wszystko! Kto ci zdradził to wszystko?
— Nikt. Skąd te dywany?
— Przyszły statkiem przez morze. Wylądowały w Makri, a stamtąd przynieśli je nasi tragarze do Gyrmirdżiny i do nas.
— A dokąd są przeznaczone?
— Mają pójść do Sofii, a stamtąd dalej, ale nie wiem już dokąd.
— Czy Szut bierze udział w przemytnictwie?
— Nie. Głównym kierownikiem jest silahdżi z Ismilan.
— Ach tak! Ten człowiek ma także kawehane?