Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/142

Ta strona została skorygowana.
—   128   —

— Czy tu zachodzi wypadek zbrodni?
— Człowiek uczciwy nie ukrywa swej własności w polu; to pewne. A zresztą przeczuwam, dla kogo są te dywany przeznaczone.
— Z pewnością mylnie sobie to wyobrażasz!
— O nie, jestem swego pewien.
— Któż jest tym człowiekiem?
— Ten sam, którego zalecałeś poprzednio jako kupca na dywany.
— Masz na myśli rusznikarza?
— Istotnie.
— O, ten nie ma nic z tem wspólnego. Znasz go?
— Nie, nie widziałem go jeszcze.
— Jakże możesz go o to podejrzywać? Nie podałem ci nawet jego nazwiska.
— Znani je. Nazywa się Dezelim.
— Dezelim? Nawet nie wiem, czy istnieje człowiek o takiem nazwisku!
— A zatem nie znasz także tego, który się Pimoza nazywa?
— Pimoza? O, jego znam!
— Skąd on?
— To Serb z Łopaticzy nad Ibarem. Gdzie go poznałeś?
— Później ci powiem. Czy on odwiedza cię kiedy?
— Tak.
— Był w ostatnich czasach u ciebie?
— Nie.
— Czy wiesz, gdzie on był niedawno?
— Nie.
— Hm! Czy nie byłeś ostatnimi dniami w Mandrze i Boldżibak?
Teraz twarz jego przybrała całkiem inny wyraz. Była to rzeczywiście twarz lisia. Ten grubas był naprawdę niebezpiecznym człowiekiem. W oczach jego zabłysło zrozumienie sytuacyi.
— Powiem ci prawdę — rzekł. — Byłem tam z Pimozą.