Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—   7   —

— Żądałem od niego pewnych wiadomości, a on odmówił. Chce, żebym mu płacił za każdą odpowiedź z osobna.
— On może odpowiedzi swoje sprzedawać tak drogo, jak mu się podoba.
— A ja mogę płacić za nie, jak mnie się podoba. Teraz dostał zapłatę już naprzód i musi mi odpowiadać.
— Ani słowa! — zawołał stróż.
— Nie odpowie ani słowa — potwierdził kiaja. — Rzuciliście się na mego sługę, teraz chodźcie za mną w tej chwili. Zbadam sprawę i otrzymacie należną karę.
Wtem pokazał mu bicz mały hadżi i zapytał:
— Effendi, czy dać temu kiaji z Bukioj pokosztować tej pięknej skóry hipopotama?
— Nie teraz, może później — odrzekłem.
— Co, psie, ty chcesz mnie kazać oćwiczyć? — wrzasnął naczelnik.
— Może i tak — odpowiedziałem spokojnie. — Ty jesteś kiają tej wsi, ale czy wiesz, kim i czem ja jestem?
Nie odpowiedział. Pytanie moje było mu widocznie nie na rękę. Mówiłem dalej:
— Nazwałeś tego człowieka swoim kawasem, nieprawdaż?
— Tak, on też nim jest.
— Nie, on nim nie jest. Gdzie się urodził?
— Tutaj.
— Ach, tak! Kto odkomenderował go do ciebie? To mieszkaniec tej wsi, a ty zrobiłeś zeń swojego sługę, ale żołnierzem policyjnym on nie jest. Oto przypatrz się tym trzem jeźdźcom, którzy noszą uniform wielkorządcy! Ty masz stróża nocnego, ja zaś mam trzech prawdziwych kawasów. Czy domyślasz się, że jestem kimś innym, niż ty?
Aby słowom moim dodać nacisku, wymachiwał Halef biczem tak blizko jemu przed nosem, że się cofnął ze strachu. Zarazem posunęli się wstecz ludzie, którzy stali za nim. Poznałem po ich twarzach, że zaczęli mię uważać za wielkiego dostojnika.
— Odpowiadajże! — rozkazałem.