Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/152

Ta strona została skorygowana.
—   138   —

Odwiązałem konia i czekałem. Niebawem nadszedł piekarz i przyniósł mi przeznaczone dla żebraka dary.
— Gdzie żona i córka? — zapytałem jakby mimochodem, uważając jednak przytem potajemnie.— Czy nie mam się z niemi pożegnać?
— Przecież powrócisz, panie! — odpowiedział.
Przytem wyryło mu się przemijająco coś tak przebiegłego i złośliwego na tłustej twarzy, że położyłem mu natychmiast rękę na ramieniu i powiedziałem poważnie:
— Czy sądzisz, że nie zauważyłem ironii w twoich słowach?
Twarz jego przybrała natychmiast wyraz zdumionej szczerości. Spojrzał na mnie, skinąwszy głową i rzekł:
— Nie rozumiem ciebie. Nie myślę, że mię masz za kłamcę.
— Hm! Jest przysłowie, że nie należy ufać człowiekowi z rozciętemi uszyma.
— Czy to do mnie odnosisz? — zapytał w tonie pokrzywdzonego.
— Widzę, że masz bliznę na obu uszach.
— To nie znak, że cię okłamuję. Przedtem miałem uszy całe. Jestem wyznawcą proroka i przysięgam na brodę Mahometa, że zobaczymy się, jeśli się tego sam nie wyrzekniesz.
— Nie wyrzekam się i mam nadzieję, że to zobaczenie się będzie przyjazne. W przeciwnym razie mogłoby ci się stać coś niemiłego.
Podczas tej dziwnie przyjacielskiej rozmowy przymocowałem do siodła otrzymaną od niego paczkę, wsiadłem na konia i odjechałem.

ROZDZIAŁ III.
W niebezpieczeństwie.

W kilka minut dostałem się do właściwego Dżnibaszlu, przejechałem przez wieś i znalazłem się znowu wśród kukurydzy i innymi gatunkami zboża zasianych