Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/156

Ta strona została skorygowana.
—   142   —

Wstydziłem się niemal swej podejrzliwości. Cóż mógł mi złego uczynić stary i chory żebrak? Zasadzka przynajmniej w pobliżu chaty nie groziła; o tem byłem niemal przekonany. Jeżeli istniał powód do obaw, to należało go szukać tylko w chałupie, a tam nie było trudno uniknąć niebezpieczeństwa.
Przed większym otworem, w którym drzwi wcale nie było, zsiadłem z konia, ale nie przywiązałem go wcale, aby w razie potrzeby móc w jednej chwili go dosiąść i odjechać. Z rewolwerem, gotowym do strzału, w ręce wszedłem wolno do środka.
Niemożliwem i niepotrzebnem było dalej ostrożność posuwać, jak się o tem przekonałem zaraz na pierwszy rzut oka.
Wnętrze domu zajmowała jedna izba, tak nizka, że dotykałem głową powały. Pod przeciwległą ścianą umieszczony był zczerniały kamień, który służył zapewne za palenisko, kilka obranych z mięsa wolich i końskich czaszek, które prawdopodobnie zastępowały miejsce krzeseł, a w tylnym kącie na lewo posłanie z liści, na którem leżała nieruchomo postać ludzka. Obok zauważyłem na ziemi garnek, rozbitą flaszkę, nóż i kilka innych nędznych przedmiotów — oto wszystko, co w chacie się znajdowało. Czego tu się było obawiać?
Z paczką, którą miałem z sobą, zbliżyłem się do łoża. Chory się nie poruszył.
— Gunie chair ola — dzień dobry! — pozdrowiłem głośno.
Na to odwrócił się on powoli do mnie, wytrzeszczył oczy, jak gdyby wystraszony ze snu i zapytał:
— Ne isterzic sultanum — Co pan rozkaże?
— Ad in Saban — czy nazywasz się Saban?
— Basz istine sultanum — wedle rozkazu, panie!
— Bojadżyi Boszak tanimar-zen — czy znasz farbiarza Boszaka?
Na to podniósł się o tyle, że usiadł i odrzekł:
— Pek ei, sultanum — bardzo dobrze, panie!
Żebrak przedstawiał widok człowieka istostnie bardzo