Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/157

Ta strona została skorygowana.
—   143   —

chorego i zbiedzonego. Miał na ciele tylko łachmany i wyglądał jak szkielet. Wzrok jego pożądliwie padł na paczkę, którą trzymałem w ręku.
— On przysyła ci wina i pieczywa.
Przy tych słowach ukląkłem obok jego łoża, aby tworzyć owiniętą łykiem paczkę.
— O panie, jakiś ty dobry! Jestem głodny!

Oczy jego zwrócone na mnie błyszczały jakimś dziwnym blaskiem. Czy było to istotnie z głodu, czy też z innego, niebezpiecznego dla mnie, powodu? Jeszcze nie skończyłem tej myśli, gdy nagle usłyszałem szelest za sobą. Zwróciłem głowę. Dwu, czterech, pięciu mężczyzn wciskało się otworem wchodowym. Pierwszy z nich trzymał strzelbę za lufę jak do uderzenia. Poskoczył ku mnie.
Wydarłem z za pasa rewolwer i zerwałem się, a raczej chciałem się zerwać, ale w tej chwili owinęły się o moją szyję długie, chude, jak ramiona polipa mor-