Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/163

Ta strona została skorygowana.
—   149   —

miałem wrażenie, jak gdyby napełniono je ołowiem. Spodziewałem się jednak, że w danym razie zdołam się podnieść i obronić. Być może, że omdlenie miało rychlej ustąpić, niż to się na razie zdawało. Poza tem zdałem się na wpływ chwili i działanie silnej woli na nieposłuszne ciało. To było przynajmniej pewnem, że nie pozwoliłbym się żywcem pochować.
Leżałem wyciągnięty i zezowałem ku ognisku, płonącemu na głazie. Siedziało tam ośmiu ludzi; odcinali nożami baraninę od kości, wkładając duże kawałki mięsa między zęby. Wśród nich znajdowali się gruby piekarz, miluchny żebrak, czcigodny Urian, który ofiarował mi się na przewodnika do Kabacz.
Więc to tak myślał piekarz przysięgając mi, że się zobaczymy! Nie przypuszczał oczywiście, żeby mnie zabito. Zaczekajno, ty bryło mięsa, mam nadzieję, że potrafię udowodnić ci namacalnie, że jeszcze żyję.
Mój sławetny przewodnik umiał doskonale udawać! Dlaczegożby tak trwożnie spozierał był pomiędzy drzewa? Tak, teraz mi się wyjaśniło. Oto gdy stałem, wyczekując za domem farbiarza, oddalił się jego pomocnik. Wysłał go pan jego, ażeby jak bębnem na jarmarku zwołał zebranych tu gentlemanów i zawiadomił żebraka o tem, że do niego przybędę. Mój przewodnik obawiał się, żebyśmy nie spotkali posłańca lub którego z tych eleganckich panów, bo mógłbym nabrać podejrzenia. Farbiarz-piekarz tylko z chytrego wyrachowania dał mi zlecenie dla żebraka. Tak było, a nie inaczej!
Teraz siedział tu z rusznikarzem i kawiarzem Dezelimem z Ismilan. Spodziewał się go dziś albo jutro, a zacny ten człowiek, szwagier Szuta, przybył właśnie w odpowiedniej chwili, aby przez pojmanie mnie uwolnić się od grożącego mu niebezpieczeństwa.
Jak tu im umknąć? Ośmiu przeciw jednemu, a ten jeden w dodatku omdlał i skrępowany! Otwór okienny był za mały, niktby nie mógł tam przeleźć.
W kącie leżała moja broń. Odebrano mi ją razem