Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/165

Ta strona została skorygowana.
—   151   —

— Żyjesz przyjacielu! Ale czy nie mogłeś prędzej wyruszyć?
— Nie. Mam tylko tego wierzchowca, a posłaniec mój, który na nim pojechał, wrócił tak późno!
— A zatem kto był ten obcy?
— Chrześcijanin z kraju Franków.
— Niech Allah zgubi jego duszę, jak wy zabiliście ciało! Skąd wziął się u ciebie?
— Spotkał w drodze moją żonę i pytał o mnie Znał wszystkie nasze tajemnice i chciał mnie kazać ukarać, jeśli nie dam córki mojej sahafowi za żonę.
— Ona należy do Mosklana, naszego wspólnika. Ale kto wtajemniczył tego cudzoziemca?
— Nie wiem; nie powiedział mi tego. Mówił natomiast o Mosklanie, o Szucie, o wszystkich. Znał nasze kolczaste zarośla na polu i zmusił mnie swoją groźbą, do dania przyzwolenia córce.
— Ale tego nie dotrzymasz!
— Wiernemu tylko dotrzymuję słowa, a to chrześcijanin. Idźcie do Stambułu i pomówcie z niewiernymi. Jest tam wielu chrześcijan rosyjskich, którzy powiadają że nikt nie jest obowiązany dochować przyrzeczenia, jeśli po cichu sobie powiedział, że je złamie. Czemuż nie mógłbym ja zrobić im tak, jak sami uczą i czynią pomiędzy sobą.
— Masz słuszność.
— Posłałem zatem pokryjomu mego parobka do Sabana i do przyjaciół i kazałem im powiedzieć, co się ma stać. Saban musiał udać chorego. Murad czekał na cudzoziemca, aby go tu napewno sprowadzić, a reszta pochowała się za grubymi pniami w lesie, aby wejść za nim do chaty. Oto, co ja wiem, a resztę niech ci oni powiedzą!
— No, Sabanie, jak się potem stało? — zapytał rusznikarz.
— Bardzo dobrze i łatwo nam poszło — odpowiedział żebrak. — Przybywszy z Muradem, który udał, że chce jechać dalej, zsiadł obcy z konia. Przypatrzyłem się