Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/167

Ta strona została skorygowana.
—   153   —

— Obcy sądził zapewne, że śpię. Przystąpił do mnie i pozdrowił tak głośno, że udałem, jakobym się zbudził. Zapytał potem, czy się nazywam Saban i czy znam farbiarza Boszaka, który przysyła mi dary. Ukląkł obok mnie, aby rozwinąć paczkę, zawierającą dary Boszaka. Wtem ujrzałem wchodzących cicho towarzyszy. Pochwyciłem go szybko i pociągnąłem ku sobie, poczem dostał kolbą po głowie, co go zabiło. Rozebraliśmy go i możemy się teraz podzielić wszystkiem, cośmy przy nim znaleźli.
— Czy się podzielimy jego własnością, to jeszcze wielkie pytanie. Co miał przy sobie?
Wymieniono wszystko, nie zapomniano o najmniejszej drobnostce. Policzono nawet szpilki, których paczkę nosiłem przy sobie. W tej okolicy były one niemal rzadkością i stanowiły dzięki temu zdobycz wcale kosztowną.
Przez cokolwiek otwarte oczy widziałem, że rusznikarz z Ismilan przypatrywał się mojej rusznicy.
— Ta strzelba nie warta ani dziesięciu para — rzekł. — Kto to będzie dźwigał? Cięższa od pięciu rusznic tureckich, a przy tem niema u nas takich wielkich naboi, jakich tutaj potrzeba. To stary spluwacz z przed dwustu lat.
Poczciwiec nie miał jeszcze w ręku karabina na niedźwiedzie. Jeszcze bardziej potrząsnął głową, gdy mu pokazano sztuciec Henryego. Obracał go na wszystkie strony, dotykał, próbował rozmaicie przez chwilę i wypowiedział potem swoją ocenę z pogardliwym uśmiechem:
— Ten cudzoziemiec miał chyba sieczkę w głowie. Wszak to nie strzelba, lecz zabawka dla chłopców, którzy się uczą musztry. Nie można jej nabić, ani z niej wystrzelić. Tu jest drzewce, a tu kolba, a pomiędzy tem kula z wieloma dziurami. Naco ta kula? Czy na naboje? Niepodobna jej obrócić! Gdzie kurek? Cyngla ruszyć nie można. Gdyby ten człowiek żył, wezwałbym go, by strzelił, ale nie potrafiłby i musiałby się zawstydzić!
W ten sposób omawiano każdy przedmiot; słyszą