Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/179

Ta strona została skorygowana.
—   163   —

mocy. Jeśli się poddacie dobrowolnie, okażemy wam łaskę.
— Jak możesz występować przeciw nam nieprzyaźnie, skoro nosisz kopczę?
— Chcieliście odebrać życie memu towarzyszowi. Ale niech was ta okoliczność, że mam kopczę, przekona, że możecie liczyć na pobłażliwość, jeśli się poddacie. Wejdźcie do chaty; tam pogadamy w dalszym ciągu.
Ismilanin rzucił okiem ku chacie. Wydało mi się, że jakiś nagły blask rozpromienił mu oblicze.
— Tak — rzekł. — Wejdźcie do chaty! Tam się wszystko wyjaśni. Jestem niewinny. Kiedy przyszedłem, ten obcy, jak się nam wydawało, już nie żył. Wejdźcie o środka! Chodźcie, chodźcie!
Popchnął drugich przed siebie. Halef strzelbę opuścił, ja zaś cofnąłem się, żeby zabrać ich broń. Schwyciwszy ją, ustawiłem w kącie, zamierzając nie dopuścić tam nikogo.
Jeszcze byłem zajęty strzelbami, kiedy ujrzałem ich wchodzących, a na czele farbiarza z miną skazanego. Zdejmowałem właśnie kapslę z ostatniej strzelby, kiedy usłyszałem krzyk. Na dworze padły dwa strzały; kule uderzyły o ścianę, a równocześnie doszło mnie wołanie Halefa:
— Zihdi, zihdi, wyjdź, wyjdź!
Musiałem oczywiście posłuchać tego wezwania. Wtem zawołał ten, który był moim przewodnikiem:
— Stać, niepuśćcie go!
Ustawili się naprzeciwko mnie. W jednej chwili pchnąłem pierwszego draba lufą w brzuch tak, że zachwiał się i runął wstecz, wyrżnąłem drugiego pięścią w twarz i wypadłem na dwór. To stało się może w trzech sekundach, ale mimo to pędził już rusznikarz, jak zauważyłem, wyrębem na moim karym i wywijał moim sztućcem.
Wyrwał on całkiem niespodzianie Halefowi sztuciec z ręki, uderzył go kolbą w głowę i wskoczył na mego