Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/189

Ta strona została skorygowana.
—   173   —

— Skąd?
— Z Nemcze memleketi.
— Czy to daleko?
— Bardzo daleko.
— Czy podlega także kiaji?
— Jestem poddanym potężnego króla.
— To wszystko jedno! Ja jestem królem w Kabacz, a więc tem samem, co on. Chodź ze mną!
— Jako aresztowany?
— Naturalnie! Jesteś mordercą.
— Czy nie zapytasz mnie przedtem, dlaczego ścigałem tego człowieka?
— To się stanie jutro, gdy będę miał czas i odpowiednie skupienie.
— A ja mam teraz czas i skupienie, a jutro go mieć nie będę.
— To mnie nic nie obchodzi! Naprzód!
Wskazał przytem rozkazującym ruchem ręki na potok. Wtem postąpił ku niemu mały Halef, swoim zwyczajem pokazał mu wiszący u pasa harap, poczem zapytał:
— A więc jesteś kiają tej wsi?
— Tak.
— A widziałeś już kiedy taki batog?
— Nieraz.
— Czy go także już pokosztowałeś?
— Jak to rozumiesz?
— Tak, jak zaraz usłyszysz. Jeśli do tego zihdi effendi i emira, który jest moim przyjacielem i towarzyszem, powiesz jeszcze jedno niegrzeczne słowo, to palnę cię tem po twarzy tak, że własny nos wyda ci się meczetem sułtana Murada, któremu oby Allah błogosławił. Czy sądzisz, że przybyliśmy do Kabacz napawać się twą wspaniałością? Czy sądzisz, że uważamy kiaję za najznakomitszego człowieka na kuli ziemskiej? Widzieliśmy już ospowatych parobków i oszustów, z obciętymi nosami, a wyglądali piękniej i czcigodniej od ciebie! Dlaczego Allah dał ci krzywe nogi i czerwoną brodawkę na nosie? Czy dlatego, żeby cię wyszczególnić wśród