Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/191

Ta strona została skorygowana.
—   175   —

— Skąd on ma wiedzieć o tem? Przecież nie zna ciebie, bo jesteś cudzoziemcem!
— Przeciwnie zna mnie i widział mnie na tym koniu.
— Czy to prawda?
— Tak — odrzekł sahaf, do którego zwrócił się kiaja z tem pytaniem.
Na to ukłonił mi się kiaja, mówiąc:
— Wierzę, ale mimo to effendi, musisz pójść ze mną do mego domu.
— Jako uwięziony?
— Nie całkiem, tylko na pół.
— Dobrze! Którą połowę chcesz aresztować? Druga nie ma czasu i pojedzie dalej.
Spojrzał na mnie z otwartemi ustami. Ludzie, stojący po drugiej stronie, wybuchnęli głośnym śmiechem. Na to krzyknął obrażony na nich gniewnie:
— Czemu się śmiejecie? Wy poddani, wy niewolnicy! Czy nie wiecie, że jestem pełnomocnikiem i zastępcą sułtana? Każę was pozamykać i wszystkim dać bastonadę!
Zwróciwszy się do mnie, dodał:
— Czemu mnie ośmieszasz przed moimi ludźmi?
— Czemu ty się ośmieszasz przedemną? Czy to nie śmieszne, że mam być półwięźniem?
— Niewinność twoja tylko w połowie dowiedziona.
— Mogę ci ją wykazać w całości.
— Zrób to!
— Chętnie i zaraz! Widzisz tę strzelbę i ten sztylet? Każdego, kto mi przeszkodzi odjechać, zastrzelę, albo zakłuję. A tutaj jest drugi dowód. Czy umiesz czytać?
— Tak!
— To przeczytaj ten paszport, opatrzony pieczęcią wielkorządcy!
Podałem mu dokument. Ujrzawszy pieczęć, przytknął ją do czoła, ust i do piersi i powiedział:
— Effendi, ty masz słuszność! Jesteś niewinny i możesz odjechać.