Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/192

Ta strona została skorygowana.
—   176   —

— Dobrze! Co się stanie z tym zmarłym?
— Wrzucimy go do wody. Niech go raki oszczypią, skoro ciebie obraził.
— Tego nie uczynicie. Zawiadomicie krewnych o jego śmierci, aby przyszli go pochować. Gdybym usłyszał, że zrobiliście coś przeciwnego, doniosę o tem wyższemu sędziemu z Rumili.
— Czy jesteś jego przyjacielem?
— Czemu się o to pytasz? — odpowiedział Halef za mnie. — Rumili kazi askeri jest naszym przyjacielem i krewnym. Moja ukochana żona jest córką jego najmilszej żony. Biada wam, jeśli nie posłuchacie!
Halef odszedł, by przyprowadzić Riha, kiaja zaś schylił się nizko i rzekł do mnie:
— Niechaj Allah użyczy ukochanej żonie twego towarzysza sto lat życia i tysiąc dzieci, wnuków i prawnuków! Uczynię, jak rozkazałeś!
— Spodziewam się. Oddasz także konia tego człowieka i wszystko, co ma ze sobą, jego krewnym.
— Dostaną wszystko, effendi!
Byłem przekonany, że się stanie coś przeciwnego, ale to mię już nie obchodziło. Cieszyłem się, że mogłem odjechać bez przeszkody i dosiadłem swego konia, którego omal nie utraciłem tak haniebnie.
Gwizdnąłem, na skutek czego Rih przesadził przez potok. Ludzie rozbiegli się ze strachu z głośnym okrzykiem. Halef poszedł za mną piechotą i dosiadł konia po drugiej stronie.
— Panie, może mię odwiedzisz? — zapytał sahaf.
— Owszem; prowadź! Chcę zobaczyć twego ojca.
Pojechaliśmy naprzód, a ludność ruszyła za nami, po ustawieniu przez kiaję straży przy zwłokach. Przed małym domkiem sahafa zsiedliśmy z koni. Wnętrze chaty podzielone było na dwie nierówne połowy. W większej ujrzałem na posłaniu starego człowieka, który powitał nas spojrzeniem, nie mogąc przemówić, ani się ruszyć.
— Ojcze, — to pan, o którym ci opowiadałem — rzekł syn.