Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/205

Ta strona została skorygowana.
—   189   —

rozmaitsze przekleństwa, krzyki przerażenia i zdumienia, bezradne pytania, ale myśmy nie odpowiadali.
— Idź tyłem dokoła na drugi róg przedni — szepnąłem do Halefa. — Będą drzwi pomiędzy nami.
Skinął głową i poczołgał się.
Wtem usłyszałem cichy szmer we wnętrzu chaty. Natężyłem słuch i wydało mi się, że usłyszałem słowa: „schowany pod oknem“. Domyśliłem się, co teraz uczynią i patrzyłem uważnie na otwór okienny, wychyliwszy tylko pół twarzy z za rogu.
Rzeczywiście! Ukazały się dwie lufy pistoletu, Chciano bowiem z okna w dół strzelić, czego nie można było dokonać ze strzelby. Wziąłem moją rusznicę za lufę i podniosłem kolbę do góry.
Wysunęły się najpierw lufy, potem zamek pistoletu, a wreszcie ręka, która broń trzymała. Właściciel jej był albo odważny aż do zuchwalstwa, albo bardzo lekkomyślny. Mogłem mu rękę natychmiast kulą roztrzaskać. Zamiast tego jednak wziąłem niewielki rozmach, uderzając po ręce, ale kiedy w rękę trafiłem, zabrzmiał wewnątrz straszliwy wrzask. Ręka zniknęła, a pistolet leżał pod oknem na ziemi.
Halef przypatrywał się wszystkiemu z drugiego rogu i rzekł głośno:
— Eji, pek eji — dobrze, bardzo dobrze, effendi! Ten głupiec będzie wolał na przyszłość rękę wsuwać do kieszeni. Zdobyliśmy trzy sztuki broni!
— Ibhu, ajy, awdży — hola, strzelec niedźwiedzi! — doleciało mnie z wnętrza.
Poznali Halefa po głosie.
— Tak, to ja — odpowiedział. — Wyjdźcieno! Ponieważ tu niema niedźwiedzi, więc urządzę sobie polowanie na jeże śmierdzące.
Nastąpiła chwila spokoju. Wewnątrz się naradzano. Następnie zabrzmiało pytanie:
— Czy sam jesteś?
— Nie.
— Kto jest przy tobie?