Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/209

Ta strona została skorygowana.
—   193   —

— Sahaf Ali!
— Tak, twój zięć, którego zapewne oczekujesz z utęsknieniem — odrzekłem. — Podaj mu rękę i pozdrów go, jak się to godzi pomiędzy krewnymi!
Przypuszczałem, że będzie się wzbraniał, ale wyciągnął do sahafa rękę bez wahania. Powitanie odbyło się bez słów. Po chwili rzekłem, wskazując na ziemię:
— Usiądź, Boszaku! Nasze układy mogą się już rozpocząć.
Spojrzał z zakłopotaniem przed siebie i rzekł:
— Jakże potem powstanę?
Na to położył hadżi rękę na swym harapie i powiedział:
— Tu, o królu grubasów, jest dobry środek na szybkie siadanie i wstawanie. Nie przynieśliśmy ze sobą kanapy.
W tej chwili klapnął piekarz jak wór mąki na ziemię i prosił głosem błagalnym:
— Zostaw harap za pasem; już siedzę!
— Tak. Popatrz, jak prędko to poszło! Mam nadzieję, że i reszta uda nam się tak szybko. Effendi, powiedz mu, czego żądasz od niego!
— Tak powiedz! — powtórzył grubas jęcząc.
— Żądam przedewszystkiem szczerego wyznania! — rzekłem doń. — Po pierwszem kłamstwie odeślę cię zpowrotem do chaty i zawołam stareszina. Jestem emirem z Dżermanistanu, którem u chcieliście życie odebrać. Czy wiesz, coby się z tobą stało, gdybym o tem doniesienie uczynił?
— Nie.
— Zawleczonoby cię przed sędziego i zasądzono na śmierć.
— Tak — wtrącił groźnie Halef. — Powieszonoby cię do góry nogami, a głową na dół, następnie musiałbyś wypić trzy flaszki trucizny, a potem ściętoby cię także odwrotnie, od nóg począwszy.
Przelękły grubas nie pomyślał nawet o tem, że to