Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/218

Ta strona została skorygowana.
—   202   —

nie, zostawiłem drabinę w piwnicy. Ajent uwolnił się z więzów i wyszedł stamtąd.
— Czyż zdołał otworzyć drzwi?
— Wszak one z wierzbiny. Wyważył je poprostu. Spowodowanego tem szmeru nie można było usłyszeć, bo kułem właśnie. Poza domem stał jego koń. Zauważył to i uciekł.
— W jaki sposób mógł się udać za nami? Czy wiedział, gdzie się znajduję?
— Słyszał pewnie, co mówiłem z twoimi towarzyszami.
— W takim razie byliście istotnie nieostrożni.
— Masz słuszność. Chciałem to potem naprawić. Podałem wody żonie, aby sobie głowę ochłodziła, a sam popędziłem do wsi, wziąłem pierwszego konia, znalezionego po drodze i pojechałem do Dżnibaszlu. Tam dowiedziałem się od żony piekarza, że pojechałeś do Kabacz, piekarz z Dezelimem za tobą, a za nimi potem twoi przyjaciele. Następnie przyjechał zbieg, dowiedział się o tem samem i pojechał za wami. Ja także zaraz ruszyłem dalej i raduję się z całego serca, że was widzę, wracających zdrowo. Teraz pragnę dowiedzieć się, jaki los was spotkał.
Opowiedziałem mu wszystko w krótkich słowach. Gdy skończyłem, rzekł kowal z wyrazem smutku:
— Allah to sprawił. Mosklan karę swoją otrzymał, a ja się go pozbyłem. Jak go zamierzałeś zabrać odemnie, effendi?
— Przyszłoby mi to łatwo, ale teraz już nie potrzeba — odrzekłem.
Prawdę mówiąc, byłbym w kłopocie. Wszak Mosklana trudno było wiecznie trzymać w piwnicy kowala. Jakże miałem go wypuścić, żeby nie dać zarazem sposobności do zemsty?
Wspomniałem kilku słowy o tej zemście, ale kowal uspokoił mnie mówiąc.
— Nie troszcz się o mnie! Dowiedziałem się dzięki wam tyle, że nie obawiam się tego handlarza koni. Te-