Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/227

Ta strona została skorygowana.
—   209   —

krwią ociekłą, skórę, wiszącą na słupie, a równocześnie zaleciała mnie woń pieczeni. Skóra była jeszcze przed niewielu minutami uniformem capka. Brrr!
Po przedniej stronie domu, gdzie był przeciąg najmniejszy, zastałem farbiarza i jego małżonkę zajętych... czem?
Na ziemi stało nizkie drewniane naczynie, zwane u nas pospolicie szaflikiem. Do jego krawędzi przyczepione były trzy grube druty. Na środkowym tkwił nieboszczyk capek. Na głowie miał jeszcze rogi. Nad jego ciałem i na dwu innych drutach położono polana, a na nich suszone łajna krowie, zwane przez Mongołów arkols, poczem cały ten stos podpalono. Capek zwęglał się z wierzchu, a piekł się pod spodem, gdy tymczasem dalej nieco nie dotykało ciepło jego mięsa. Z piekącej się części kapał tłuszcz w śmiertelnie nudnych odstępach na dno naczynia, gdzie zauważyłem warstwę ryżu. Ściany boczne tej osobliwej patelni były tak pięknie karminowo zabarwione, jak spodnie francuskiego żołnierza. Mimo że się broniłem przedtem, musiałem jednak przypomnieć sobie czerwone ręce Czileki, mieniący się wszystkiemi barwami płaszcz jej męża i nabrałem podejrzenia, że ta patelnia służyła w innym czasie za kubeł do farb.
— Gdzie byłeś, panie? — zapytał grubas. — Dobrze, że jesteś. Zabiłem na waszą cześć delikatną, soczystą kozę. Sprzedał mi ją sąsiad.
— Czy nie wydaje ci się, że ta koza była rodzaju męskiego? — zauważyłem.
— O nie! Co przypuszczasz, panie!
— Zbadaj zapach! Twój sąsiad pomylił się i dał capa. — Tego mój sąsiad nie czyni.
— Mięso się pali. Może obrócisz pieczeń?
— Ach, panie! Widać, że jesteś cudzoziemcem! Pozbawiłbym mięso jego smaku wspaniałego.
— Czy ryż zmięknie od tych kropli tłuszczu?
— On nie ma mięknąć. Czy nie znasz przysłowia: „Piław musi skwierczeć i trzeszczeć“. Miękki nie smakuje.