jący na mnie widocznie. Ujrzawszy mnie, przystąpił szybko i rzekł całkiem cicho.
— Czy zapłacisz, effendi?
— Tak.
— To daj tu!
— Masz! Dobyłem niewielką kwotę, a on schował ją i szepnął do mnie.
— Oni tu byli!
— Wiem o tem.
— On zmienił konia.
— Którego?
— Siwego. Chcieli mieć trzy siwe, a tamtego tu zostawili. Patrz, stoi tam w kącie.
Spojrzałem w tę stronę. Maść konia zgadzała się z tem, co mi powiedziano.
— Czy to już wszystko, o czem miałeś mię zawiadomić? — spytałem.
— Nie. Niedługo po południu przybył tu jeszcze jeden, który pytał się o nich.
— Kogo?
— Mnie. Dlatego wiem o tem. Stałem na drodze, kiedy przybył i pytał o trzech jeźdźców, z których dwu jechało na siwych koniach. Nie wiedziałem nic i odesłałem go do stróża, a ten zaprowadził go do kiaji.
— Czy się długo zatrzymał?
— Nie. Było mu widocznie bardzo pilno.
— Potrafisz mi go opisać?
— Tak. Jechał na starym bułanie, bardzo spoconym. Na głowie miał czerwony fez, a ponieważ owinął się długim, szarym biniszem[1] przeto zobaczyłem tylko jego czerwone kundurra[2].
— Czy miał brodę?
— Nie, z wyjątkiem małego jasnego byika[3] był, o ile widziałem, bez zarostu.
— Dokąd jechał?